wtorek, 6 września 2016

Totalnie subiektywnie - po co ja właściwie tam się pcham?

  To było równiutko, co do dnia, cztery lata temu. Nie żebym pamiętał, ale opcja "wspomnienia" na facebooku działa niezawodnie ;). Tego dnia wyjeżdżałem z Igrzysk Paraolimpijskich z Londynu, gdzie miałem okazję oglądać rywalizację m.in. szermierzy i koszykarzy na wózkach. Wtedy postanowiłem, że cokolwiek by się nie działo, za cztery lata postaram się być w Rio de Janeiro i opisywać to, co dzieje się tutaj na miejscu.
   Bo to, co oglądałem wtedy, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Miasto dosłownie tętniło tą imprezą. Atmosfera święta była wręcz namacalna, gdy do rywalizacji przystępowali Brytyjczycy, na halach doping był na całego. W całym mieście byli też ludzie, którzy w razie potrzeby służyli radą i wsparciem. Dało się od nich wydobyć wszystkie informacje, włącznie z lokalizacją legendarnego studia muzycznego (i przejścia dla pieszych) przy Abbey Road. Powtarzam się chyba z pierwszym postem, ale gdy Dariusz Pender zdobył złoto, wychodziłem razem z naszymi rodakami, na co dzień pracującymi na Wyspach, dosłownie pijany powietrzem - śpiewaliśmy na całe gardła "Polska, biało-czerwoni". Dziś trudno w to uwierzyć, ale przez cały przejazd metrem nikt nawet na nas źle nie spojrzał, o wezwaniu do uspokojenia się nie wspominając.
   Dlaczego o tym piszę?
   Bo czasem może wydawać się, że hasło "jeden sport", które jak mantra powtarza się w czasie Paraolimpiady, to tylko zaklinanie rzeczywistości. Że tak naprawdę nie ma się czym emocjonować. Że Paraolimpiada jest tylko przedłużeniem komercyjnej machiny, jaką są Igrzyska Olimpijskie. Londyn jednak był tego zaprzeczeniem. Pokazywał, że takie wydarzenie może pokazać z jednej strony stosunek społeczeństwa do osób niepełnosprawnych, z drugiej - być nośnikiem zmiany społecznej. To ostatnie jest szczególnie ważne w kontekście problemów, z jakimi mierzą się rozpoczynające się już jutro Igrzyska.

   Piszę do was już z Rio de Janeiro. Nie bardzo mam w tym momencie jak zrobić zdjęcie - niestety, Wi-Fi nie bardzo pragnie współpracować z moją komórką, a mój laptop bardziej przypomina cegłę, niż nowoczesny, przystosowany do przesyłania selfie z każdego miejsca sprzęt. Uwierzcie więc na słowo. Zamieszczę parę zdjęć potem na fejsie Projektu Rio (link z lewej).
   Pierwsze wrażenia są, oględnie rzecz ujmując, takie sobie. Cięcia w obsłudze Igrzysk widać już od początku - mimo, że Galeao to oficjalne lotnisko Paraolimpiady, wolontariusze tutaj nie bardzo są w stanie ogarnąć przybywające reprezentacje - o pozostałych ludziach nie wspominając. Leciałem tu z Frankfurtu, na pokładzie samolotu (klasą premium niestety, więc jako ten z ekonomicznej nie miałem szans pogadać) podróżowała też część kadry Niemiec. Atmosferę święta czuło się bardzo, gdy widziało się ludzi żegnających Paraolimpijczyków (nie rozstrzygam, czy byli to postronni kibice, czy rodziny - nie znam niemieckiego...), czy w trakcie podróży, kiedy kapitan oficjalnie kadrę przywitał, a cały pokład bił brawa. Niestety, w Rio, mimo spotkania wielu reprezentacji (m.in. Francji i Kostaryki), o tym, że jesteśmy dosłownie w przededniu najważniejszego wydarzenia sportu niepełnosprawnych przypominają głównie loga sponsorskie.
   Ale tutaj przechodzimy do tego drugiego punktu - zmiana społeczna. Być może to właśnie sportowcy, prezentując się znakomicie, pokażą sport osób niepełnosprawnych i same osoby niepełnosprawne od innej strony. Być może to publiczność okaże się bardziej zainteresowana Igrzyskami niż organizatorzy - sprzedaż biletów w końcu ruszyła z kopyta, wykupiono już ponad 1,5 mln wejściówek. Może po prostu trzeba będzie - jak w tym filmie niżej - wejść do świata, który nie ma o nas pojęcia, i po prostu robić swoje.
   Czy to się uda? Gwarancji nie ma nigdy. Ale na szczęście, rywalizacja sportowa na paraolimpiadzie jest na tyle widowiskowa, że tego atutu w walce o popularność sportu paraolimpijskiego nikt nam nie zabierze.
   Przygotowujcie więc energetyki i kawę na nocne transmisje. Game time!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz